Kultura ii sztuka

Nie gramy dla mamy!

Obliterations pojawiło się na amerykańskiej scenie praktycznie znikąd. Jedyną osobą w zespole posiadającą konkretne doświadczenie muzyczne jest Stephen McBean, który pogrywał w psychodelicznym Black Mountain. Jednak razem ze swoją nową ekipą nagrał wydawnictwo energetyczne, pełne soczystych riffów i młodzieńczej, punkowej werwy.

 

Młodzieńcza jest tu słowem kluczowym, bo zarówno gitarzysta Stephen McBean, jak i wokalista Sam James Velde są już po czterdziestce. Wychowywali się w czasie, w którym rozkwitała muzyka i kultura punkowa. Widzieli jej rozwój i upadek. Może dlatego mają tak świetne wyczucie tego, jak powinien wyglądać ten gatunek w XXI wieku?

Owocem tego wyczucia jest debiutancki album Poison Everything, który jest czymś więcej niż graniem w stylu trzy akordy – darcie mordy. Zespół uraczy nas od czasu do czasu świetną solówką, czasem perkusja uwolni się od klasycznych dwójek na rzecz bardziej twórczych zagrań, a cały ten potwór potrafi zwolnić po to, by wzbogacić kompozycje. Wszystkie te elementy sprawiają, że album nie może się znudzić. Jest agresywny i szybki, ale jednocześnie nie czujemy się zmęczeni, kiedy krążek już zatrzyma się w odtwarzaczu.

Płyta jest pełna nawiązań do twórczości Black Flag czy D.R.I, ale w niektórych utworach usłyszymy również mniej oczywiste inspiracje. Kawałek The One That Got Away jest napędzany przez riff, który do złudzenia przypomina Ace of Spades Motörhead. Utwór tytułowy – gdyby nie krzykliwy wokal Velde – mógłby się znaleźć na płycie The Melvins. Nie brakuje oczywiście typowych dla gatunku powerviolence krótkich pocisków, jak na przykład Blackout czy The Narcissist. Każdy zamyka się w czasie poniżej półtorej minuty. Jest też prawie pięciominutowy Shame, który, choć czasowo odstaje od reszty utworów, to pojawia się w środku albumu i świetnie wpisuje się w tracklistę. Jak słychać, zespół żongluje klimatem, riffami i wokalem, co może wydawać się dość niebezpieczne – łatwo jest w ten sposób zgubić wątek. Jednak Obliterations radzą sobie świetnie w każdej sytuacji.

Jeśli chodzi o teksty to, wbrew pozorom, wcale nie jest mocno politycznie. Jest za to dużo o stanie naszego społeczeństwa. Jak mówi Sam Velde: W gruncie rzeczy mówimy o tym, jak ludzie traktują siebie nawzajem.Tytuł albumu nawiązuje do tego, jak zatruwamy wszystko, czego się dotkniemy. Jest zbyt dużo gównianych ludzi, robiących sobie nawzajem gówniane rzeczy. Nie jest to może zbyt odkrywcza tematyka, ale bardzo pasuje do wścieklizny zawartej w riffach i krzyku.

Wśród opinii o albumie znalazłem taką: ten album rozpocznie nową drogę współczesnej muzyki rockowej. To oczywiste nadużycie. Nie ma tu skomplikowanych muzycznych wycieczek. Nie ma wyciskających łez kompozycji ani poetyckich tekstów wyśpiewanych całą gamą głosów. Ale cóż, kondycja świata jest coraz gorsza, ludzie rzeczywiście nienawidzą siebie nawzajem. Może więc nie na miejscu jest opowiadać o tym w pięknej, czteroczęściowej suicie trwającej 56 minut. Obliterations Zatruło wszystko tylko w dwadzieścia dziewięć minut.

W punku ostatecznie wszystko sprowadza się do buntu, często wobec wszystkich wokół. W takim razie najlepszym podsumowaniem będą słowa samego McBeana, które wypowiedział jeszcze przed premierą albumu: Mam tylko nadzieję, że ten album nie spodoba się mojej mamie!

Patryk Pomichowski

Treść z archiwalnej wersji strony, stworzona przez autora bloga.

Jeden komentarz do “Nie gramy dla mamy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *