Kultura ii sztuka

Nie wszystek umrę

Fortuna Goldsbury Minchello Grassi – The Last of the Beboppers (2014) Fortuna Music

Jaki jest dzisiejszy jazz? Chyba trochę kapryśny, bo coraz częściej nie wystarcza mu już tylko zwykły saksofon czy trąbka. Czasem trochę samotny, bo któż jeszcze słucha Duke’a Ellingtona całymi dniami? Niekiedy też chyba trochę wyrośnięty ze swoich starych spodni na szelkach, a próbujący wpasować się w hip-hopową bluzę czy elektroniczną szatę. Zdarza się jednak, że ten dzisiejszy jazz rzuca wszelkie dodatki i ukazuje się takim, jakim zwykł bywać dawniej. Taki właśnie jazz pojawia się na wydawnictwie Macieja Fortuny The Last of the Beboppers.

 

Pośród wszystkich dokonań trębacza Macieja Fortuny, album The Last of the Beboppers określany jest jako najbardziej mainstreamowy. W czym tkwi mainstream tej płyty? Materiał nagrany w New Jersey z trzema muzykami z pokolenia namiętnie grającego bebop poświęcony jest wiernie tej właśnie odmianie jazzu. Nie znajdziemy tu karykaturalnych form stworzonych na bazie dawnych standardów czy współczesnych interpretacji klasyków bebopu. The Last… to sześć autorskich kompozycji plus Dim Sum Rudy’ego Redla oraz minuet Bacha przearanżowany na cztery instrumenty. Wszystko to zagrane w konsekwentny i bardzo świadomy sposób. Bez zbędnych dodatków, adnotacji i mieszania. Aby najlepiej wczuć się w klimat proponowany przez artystów wystarczy spojrzeć na zdjęcie z okładki, przedstawiające wąską uliczkę pogrążoną w słońcu, z perspektywą nieba poprzerywanego śladami samolotów. Piękny widok idealnie wprowadzający w charakter tej płyty.

Wiele zabiegów na The Last of the Beboppers udaje się muzykom z wyjątkową wirtuozerią. Utwory przepełnione są solowymi popisami instrumentów, które nie przejmują wszakże całego ciężaru kompozycji na siebie, a tylko je urozmaicają. Dim Sum przypomina raczej zaciętą konwersację pełną muzycznego fermentu aniżeli strukturę poszatkowaną solówkami. Dźwięki głównego tematu płynnie przechodzą w grę trąbki, której ripostuje saksofon, a i klawisze nie pozostają dłużne. Wszystko to przebiega w jakichś tajemniczych, dokładnie wymierzonych proporcjach, dzięki którym utwór płynie lekko, nieustannie przyciągając uwagę. Podobnie dzieje się w Early Morning, w którym ciepła warstwa gry Marka Michello miesza się z fantazjami Fortuny i wariacją saksofonu. Tematy przewodnie są jednak wciąż najważniejsze i nie dają o sobie zapomnieć – to melodie, które wprost rozpływają się w ciepłym, spokojnym powietrzu, wytwarzając niepowtarzalną atmosferę. Jedną z największych zalet The Last of the Beboppers jest właśnie fakt, że te melodie, pełne niuansów, ozdobione stylistycznymi smaczkami i obfitujące w solowe popisy artystów, są bardzo łagodne w brzmieniu i wyjątkowo przyjemne dla ucha. Nie wolno nie wspomnieć o zasłudze Minchellego w tym względzie, gdyż to dzięki miękkiej warstwie dźwięków hammondzisty pozostałe instrumenty zyskują na łagodności i wybrzmiewają o wiele subtelniej. Saksofon w Dark Dawn in Aurora jest ucieleśnieniem romantyzmu i namiętności, wyłaniającym się na płaszczyźnie klawiszy w bardzo delikatny i pozbawiony nachalności sposób. Leniwe Toast przypieczętowuje charakter kompozycji zawartych na albumie, które, oprócz wypełnienia ambitnymi pomysłami, są przede wszystkim lekkie i jasne, a także łatwe do zanucenia i zapamiętania.

Fortunie, Goldbury’emu, Michelli i Grassi udało się stworzyć album, który brzmi mądrze – bez specjalnego nadęcia, forsowania instrumentów ani aranżacyjnych udziwnień. Utworów z The Last of the Beboppers słucha się z nieskrywaną przyjemnością, bo są zagrane lekko i zręcznie. Tu wszystkie historie płyną wartko, opowieści są snute z pomysłem, tymczasem konwersacje saksofonu z trąbką, wsparte swobodną perkusją i organami, nawiązują do tradycji jazzowej przenosząc niemal do Minton’s Playhouse w Harlemie. Coś podświadomie mówi mi, że od dawna czekałam na taki album – album, który bez wahania mogłabym polecić znajomym chcąc pokazać to, co w jazzie najlepsze, w dodatku przedstawione w tak przystępnej formie. Patrząc na biało-fioletową okładkę stojącą w mojej muzycznej bibliotece już zawsze będę miała uśmiech na ustach. Bo to oznacza, że tytułowi beboppers wcale nie są ostatnimi. Jazz żyje i nigdy nie da o sobie zapomnieć.

5kilo kultury jest patronem medialnym wydawnictwa.

Alicja Cieloch

Tekst pozyskany z archiwalnej wersji strony. Napisany przez autora bloga.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *