Kultura ii sztuka

Z biletem donikąd

A gdyby tak przez chwilę zapomnieć o całym bagażu doświadczeń, o tym, co nazajutrz będzie nieuniknione i udać, że wciąż można normalnie żyć? Pragnienie bohaterów Późnej jesieni wydaje się jedno – niech iluzja okaże się rzeczywistością, zamieńmy wreszcie ból na bliskość. I choć film jest remake’iem niedostępnej w Polsce produkcji z 1966 o tym samym tytule, jego oddziaływanie wcale nie straciło na sile.

 

Dwoje skrajnie różnych bohaterów, jedna przestrzeń miejska i siedemdziesiąt dwie godziny na zaryzykowanie wszystkiego, żeby przypomnieć sobie o istnieniu szczęścia. Anna to introwertyczna, młoda kobieta, która wychodzi z więzienia na przepustkę, by uczestniczyć na pogrzebie matki. Przywykła do ciszy i czterech ścian swojej ciasnej celi, z ulgą przyjmuje podróż autobusem aż do Seattle. Od samego początku filmu budowany nastrój klaustrofobii i wycofania separuje bohaterkę od rzeczywistości, której widok ledwo pamięta i którego wyraźnie się lęka. Koncentrująca się na twarzy Anny kamera nie wychodzi zresztą poza obręb autobusowego okna, nawet w momencie przyglądania się spojrzeniu, które kobieta kieruje na mijane widoki. Jej wyalienowanie jest prostym wynikiem wykluczenia społecznego, którego brzemię nosi z powodu nieumyślnego zabicie męża. Chwilowe wyjście poza więzienne mury nie wiąże się z niczym więcej, poza obowiązkiem rodzinnym, który należy dopełnić. Otóż ta wolność jest przecież umowna, niespuszczona ze smyczy Anna ma bowiem obowiązek odbierać policyjny telefon i meldować swoje położenie, w przeciwnym razie zostanie uznana za zbiega.

Przypadek sprawia, że na kolejnym postoju poznaje Hoona, zawadiackiego, przystojnego Koreańczyka, któremu pożycza pieniądze na bilet bez potrzeby zwrotu. Mężczyzna postanawia jednak zwrócić pożyczkę i w zastaw oddaje Annie swój zegarek, tym samym delikatnie przypieczętowując więź, która zacznie się między nimi rozwijać. Późna jesień pełna jest subtelnej symboliki, z ogromnym wyczuciem zaznaczanej w drobnych gestach czy ruchu kamery. Annę i Hoona zdaje się dzielić wszystko, łączy jednak – znamy ten motyw już doskonale – poczucie wykluczenia, nie tylko społecznego, ale i narodowościowego. Choć oboje są Obcymi na gruncie amerykańskim, nie znajdują wparcia też u najbliższych. Wymowna jest scena powitania Anny w domu rodzinnym, kiedy po wymianie uprzejmości, wszyscy domownicy nerwowo rozpierzchają się do swoich zajęć, byle tylko nie przebywać z kobietą. Piętno, jakim naznaczona jest w ich oczach, uwidacznia się na niemal każdym kroku. Kamera z cierpliwością śledzi twarz Anny, odwracającej wzrok od kłócącej się familii czy później z tęsknotą spoglądającej w łazienkowe lustro, które odbija dopiero co kupione, modne ubrania. Ta chwila zapomnienia o własnym losie, odważna i jednocześnie rozpaczliwa próba bycia na moment kimś innym pali na panewce w momencie dzwoniącego, więziennego telefonu. Wtedy portretowana na planach ogólnych, w szerokich kadrach Anna zdaje się być bardzo daleko i od widza, i od swoich skrytych marzeń.

Ostatnią szansą na jednorazowe uwolnienie się od przykrych wspomnień jest Hoon – trafiają więc do jego hotelowego pokoju. Kręcona na zbliżeniach i ciętym montażu scena gry wstępnej wypada genialnie, intensyfikując poczucie osaczenia i rozpacz Anny. Brutalnie przerwany przez nią flirt mężczyzna obraca jednak w żart, na resztę dnia proponując jej swoje towarzystwo. Satysfakcja gwarantowana albo zwrot kosztów, mówi. Portretowany jako zalotny, pewny siebie, narcystyczny lekkoduch, z żartobliwym komentarzem na każdą okazję Hoon jest właśnie tą postacią równoważącą melancholijny, przygnębiający klimat filmu. Bez niego Późna jesień osiadłaby na dnie, stając się niewiarygodną, depresyjną historyjką. Rozwijającą się między tą osamotnioną dwójką relację widz ogląda z przejęciem, zachwycając się coraz to lepszymi rozwiązaniami reżyserskimi (sceny w wesołym miasteczku!). Smutne, szare, deszczowe, zamglone Seattle, będące idealnym tłem dla dramatu obojga bohaterów, nagle przeradza się w świadka rodzącego się między nimi uczucia. Jednoznaczne sklasyfikowanie go byłoby jednak znaczącym uproszczeniem, nie będę więc zdradzać więcej szczegółów. Bariera została już przekroczona – milcząca, pilnująca się dotąd Anna, by nie dopuścić do siebie Hoona i nie nawiązać z nim żadnej relacji, przełamuje się, a odwrotu już nie będzie.

Późna jesień formalnie to majstersztyk. Pełna długich ujęć, ze zdjęciami w zimnych, monochromatycznych kolorach, z dialogami ograniczonymi do minimum przywodzi na myśl najlepsze dokonania azjatyckiej kinematografii (dość wspomnieć wczesnego Hou Hsiao-hsiena czy Tsai Ming-lianga). Błyskotliwe rozłożenie akcentów i zbawienny, komediowy balans przypomina zaś Hong Sang-soo. Trudno nie zżyć się z Anną i Hoonem, a tym bardziej im nie kibicować. Lecz tak jak bohater Która tam jest godzina? Tsai odliczał godziny dzielące go z przypadkiem spotkaną kobietą, którą się zafascynował, tak czy tutaj zegarek Hoona również nie będzie tylko symbolem rozłąki?

Film był pokazywany na 5. Festiwalu Filmowym Pięć Smaków w 2011 roku w Warszawie.

Monika Pomijan

Późna jesień

reżyseria: Kim Tae-Yong

premiera: 10 września 2010

produkcja: Chiny, Hongkong, USA, Korea Południowa

Tekst pozyskany z archiwalnej wersji strony. Napisany przez autora bloga.

2 komentarze do “Z biletem donikąd

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *