Mroczna strona lata – relacja z Castle Party

Castle Party to festiwal dużo mniej zobowiązujący, niż by się wydawało. Owszem, stroje są fantastyczne, miasto zalewa czarna fala, ale tak naprawdę niezależnie od tego jak wyglądasz, czujesz się tu swobodnie. To prawda, że kto był na tej imprezie, ten ma ochotę skompletować własny oryginalny strój, chociażby na ten jeden raz w roku. Nieczęsto zdarza się przecież okazja, żeby spełniać swoje mroczne modowe fantazje – i czuć się z tym bardziej niż na miejscu.

 

Dużą część dnia spędza się na polu, gdzie jeszcze częściej niż na innych festiwalach ludzie przyjeżdżają z całymi zestawami głośników. Do niedawna niepodzielnie królowało tu Depeche Mode, w tym roku jednak repertuar stał się bardziej zróżnicowany. Muzyka zawsze grała najgłośniej w samym sercu pola namiotowego, czyli na basenie. Jeżeli czegoś żałuję z wizyty na Castle Party, to tylko tego że nie spędziłem tam wystarczająco dużo czasu, przez co ominęło mnie niesławne gotyckie pool party, które, jak twierdzą niektórzy, jest najważniejszą imprezą całego festiwalu.

Kiedy słońce chowa się za horyzontem zaczyna się czas muzyki. Część zespołów potrafi zaskoczyć, inne po prostu spełniają oczekiwania. Jest teź kilka elementów, których na festiwalu gotyckim oczywiście nie może zabraknąć, choćby symfonicznego gotyku (Inkubus Sukkubus), ciężkich metalowych gatunków (Mord’A’Stigmata) czy swoistego potomstwa Sisters of Mercy. Oczywiście bardzo silnie reprezentowany był także industrial i wszyscy jego kuzyni, wystąpili na przykład Nachtmahr czy Cynical Existence, prezentując klasycznie przesterowany wokal i transowe beaty. Można się krzywić na brak wysublimowania tej muzyki, kiedy słuchamy jej z głośników laptopa, ale w nocy, w tłumie ludzi, kiedy basy rezonują w całym ciele, ciężko jest się jej oprzeć.

Na szczególne brawa zasługuje Juno Reactor. Koncert poprzedziła apokaliptyczna burza, sądziliśmy więc, że występ już się nie odbędzie, ale ekipa zdążyła odbudować scenę i ostatni koncert festiwalu porwał całą publikę. Występ był w równym stopniu performance’em, co koncertem. Z hipnotycznymi transowymi beatami, orientalnie brzmiącą perkusją i samplami, zawodzeniem, derwiszowym tańcem oraz monologami nawiedzonego frontmana zapewnili naprawdę godny koniec festiwalu.

Zespołów (nie licząc dj-ów) wystąpiło około 40, więc byłoby trudno opisać tu wszystkie koncerty. Warto natomiast porozmawiać o muzyce, której można słuchać niezależnie od tego, jak głęboko siedzi się w gotyckiej poetyce i estetyce. Paradise Lost będzie uchumiłe każdemu, komu odpowiadają klasyczne rockowe i metalowe dźwięki, rzewnie porozciągane, podawane w wysmakowanym smutno-mrocznym sosie tworzonym przez tło z klawiszy, skrzypiec, klasycznej gitary czy sampli. Podobnie można podejść do jeszcze łagodniejszego Antimatter z ich nastrojowymi balladami. Tych dwóch zespołów można słuchać nawet w samochodzie na rodzinnym wyjeździe.

Wśród występów mniej typowych pierwsze miejsce zajmuje według mnie Job Karma, czyli dark ambientowy projekt aduiowizualny połączony z teledyskami Arka Bagińskiego, tworzący muzykę wprost stworzoną do czytania książek Philipa Dicka. Jeżeli zaś ktoś ma ochotę egzaltować się bezsensem swojej egzystencji w świecie późnej nowoczesności to właśnie znalazł swój ulubiony zespół. W dalszej kolejności należy wymienić zespoły, które mogłyby być komponować ścieżki dźwiękowe do psychodelicznych indie-gier komputerowych, takie jak cięższe i agresywne Thaw – post-rock/metal i alternatywa, a w dalszej kolejności ambientowe, wzbogacane recytacjami, cementarnymi dźwiękami i pianinem ‪Bisclaveret‬ i podobne, choć jeszcze mniej melodyjne, ale bardziej niepokojące Raison D’etre.

Na koniec warto wspomnieć jeszcze o jednej z gwiazd festiwalu, czyli zespole Wardruna. Grupa odtwarza starodawną muzykę skandynawską, a zasłynęli tworząc soundtrack do serialu Wikingowie. Nie myślcie jednak, że to marszowe piosenki do pogowania. Odtwarzane na oryginalnych instrumentach, rogach czy bębnach z użyciem throat singing i wysokich kobiecych wokali, wprowadzają klimat zapomnianych pogańskich rytuałów, dzięki czemu nastrój na zamku w Bolkowie był niesamowity. 

Kiedy koncerty dobiegają końca, impreza rozkręca się w festiwalowych klubach, gdzie niemały tłum wyciska ostatnie soki z nocy. Wnioski: wbijaj w czarne ciuchy, nie zapomnij kąpielówek i przyjeżdżaj za rok. W międzyczasie, kiedy przyjdzie jesień i zima, włącz Job Karma i inne wymienione wyżej zespoły, i ciesz się długimi nocami oraz brakiem słońca.

Castle Party

Castle Party

Castle Party

Castle Party

Castle Party

Castle Party

Więcej zdjęć w naszej galerii na facebooku.

zdjęcia i tekst: Teodor Klincewicz

Treść z archiwalnej wersji strony, stworzona przez autora bloga.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *