Biegiem po Oscara
Wcale nie tak łatwo spojrzeć na wykonywaną przez siebie profesję z dystansem, tym bardziej jeśli chodzi medium mające nieść zmiany. Marlon Rivera konfrontuje ze sobą świat za kamerą i ten przed nią, żonglując gatunkami filmowymi i stereotypami. Efekt? Autoironiczna satyra na współczesnych filmowców.
Coś, co zaczyna się jak ciężki dramat samotnej matki z nizin społecznych, po chwili przeradza się w projekcję jednego z bohaterów Kobiety w szambie. Okazuje się, że jest to scena filmu w filmie, a protagonistką obrazu Rivery nie jest zrozpaczona kobieta, lecz dwóch młodych reżyserów niezależnych. Już sama podejmowana przez nich tematyka kina społecznie zaangażowanego stwarza świetne pole do inteligentnej krytyki, którą Filipińczyk podejmuje. Przedstawia dwóch pasjonatów korzystających z technicznych dóbr dzisiejszych czasów i łatwości pozyskiwania kontaktów, którzy chcą stworzyć epokowe dzieło. Ich granicząca z histerią krzątanina budzi śmiech, a ciągłe powroty do wątku o Cannes i Oscarach stają się czystą autoironią rzeczywistego twórcy. Zbudowana na dwóch płaszczyznach – filmowej i realnej – Kobieta w szambie zmierza w kierunku humorystycznego pouczenia dla wszystkich tych, którym dziś marzy się festiwalowa kariera. Jednak jeśli ktoś spodziewa się głębokiego, artystycznego moralitetu, niech lepiej sięgnie po jakieś niszowe kino, z którego wyciągnie pomysł na własny debiut. To przede wszystkim świetnie spointowana rozrywka, z przymrużeniem oka traktująca właśnie takich ludzi.
Wśród miszmaszu tak gatunkowego, gdzie wszystko opiera się na pastiszu, jak i wątkowego, tym co się wybija jest podejście Rivery do swoich bohaterów. Choć nie szczędzi im krytyki, często przerysowując ich zachowania, i przedstawia ich w krzywym zwierciadle – wyczuwa się w tym wszystkim czułość. Opowiadając po trosze o sobie filipiński twórca staje z Rainierem i Bingbongiem w jednym szeregu, patrząc na nich jako starszy kolega po fachu. Ta bliskość ewokuje i w widzu ciepłe uczucia względem bohaterów, a może nawet zmusza do autorefleksji. Bo ilu dziś młodych amatorów sięga po kamerę, ile z nich chce dostać się do Cannes, gdyż stamtąd już prosta droga po Oscara? Gdzie jednak takie marzenia, tam i mnóstwo przeszkód, a nie każdy przedstawiciel kina autorskiego skłonny jest do ustępstw i kompromisów. Filipińczyk korzystając z humoru sytuacyjnego obala mity na temat łatwości robienia kina niezależnego i bywa wręcz gorzki w swoich osądach. Przykładem skrajnie przerysowana sceny w filipińskich slumsach, w których euforia bohaterów przeradza się w dramat. I choć ta pierwsza może razić co bardziej konserwatywnych widzów (mimo że to błyskotliwa krytyka turystycznej i nowoczesnej społeczności młodzieżowej), druga już zmusza do przemyśleń.
Bezbłędna zabawa gatunkami, od dramatu po musical (skądinąd jedna z najlepszych scen w filmie) pozwoliła Riverze nadmuchać zadziwiająco autorski balon, który spektakularnie przebija sceną finałową. Przerost oczekiwań względem roli niezależnego reżysera w filmowym świecie, przedstawiony za pomocą manifestacji gry aktorskiej świetnej Eugene Domingo, to pointa tego filmu. Przecież nikt nie chciałby skończyć w autorskim szambie.
Film był pokazywany na 6. Festiwalu Filmowym Pięć Smaków.
Monika Pomijan
Kobieta w szambie
reżyseria: Marlon Rivera
premiera: 16 lipca 2011 (świat)
produkcja: Filipiny
Treść z archiwalnej wersji strony, stworzona przez autora bloga.
To artykuł, który warto udostępnić.