Kultura ii sztuka

Lost control again

Kinematografia od zawsze czeka na wielkie postaci do utrwalenia. Na taśmach zapisały się biografie wielkich wizjonerów, buntowników, romantyków XX wieku i natchnionych szaleńców. Wśród nich ręką ojca wideoklipów lat 80., Antona Corbijna w 2007 roku powstał film Control, a wszyscy fani Joy Division wstrzymali na chwilę oddech.

Obok plastikowej popkulturowej papki, napływającej spod spódnic à la Cindy Lauper i ze strony ufryzowanych na Thomasa Andersa elegantów nad syntezatorami, na przełomie lat 70. i 80. powstawały zespoły, bez których, wydawać by się mogło, dobre brzmienie przestałoby istnieć. Joy Division jest jedną z nazw, która w głowach młodych zapisała się głębokim rylcem, zamykając słuchaczy w hermetycznej bańce onirycznych tekstów Iana Curtisa i muzyki, która robi coś nieprawdopodobnego z tętnem. 27 lat po śmierci frontmana wieloletni fotograf gwiazd i reżyser kultowych teledysków zdecydował się złożyć jeden z najpiękniejszych hołdów dla ikony epoki no future, składając na ręce fanów Joy Division historię tak boleśnie prawdziwą, że aż trudną do opowiedzenia.

Corbijn bez nadmiernego koloryzowania wykłada jedyną prawdę o największych artystach. I chociaż uparte trwanie przy stwierdzeniu, że najprawdziwsza sztuka zakorzeniona jest w smutku staje się banałem, wciąż trudno wskazać jakieś tego przykłady. Otoczeni bezimienną masą tłumu samotni romantycy od lat muszą borykać się ze swoim wizjonerstwem, przerywając nieustanną melancholię pojedynczymi przejaśnieniami. Jakkolwiek patetycznie by to brzmiało, ubrana w czarno-białe widoki depresyjnego Manchesteru historia powstania zespołu i biografia wokalisty stają się odartym z naciąganych ideałów obiektywnym dramatem, który swoją autentycznością zakorzenia się gdzieś głęboko i doskwiera bezsilnością. Widzowie poznają proroka epoki ukrytego w ciele brytyjskiego chłopca, który swoim egoizmem nieraz nie odbiega od wizerunków największych dupków. Jednak wrażliwość Iana, jego wczesne inspiracje, niewinny umysł i iskra są składowymi osobowości, która stworzyła swego rodzaju muzyczny pomnik, niszcząc jednocześnie człowieka. Odegrana z bolesną prawdziwością przez Sama Rileya postać niemal się z nim scala, zostawiając oglądającego z poczuciem zarówno fascynacji, jak i niepokoju. Z jednej strony mamy skazanego na sukces frontmana, najbardziej charyzmatyczną postać w zespole, która z satysfakcją maszeruje przez Manchester w kurtce z napisem HATE, z drugiej zwykłego dzieciaka, który musi wybierać między normalnym życiem a utratą świadomości jako jedynym sposobem na tworzenie.

Człowiek przedstawiony ze swoimi wszystkimi słabościami i małostkami stał się ikoną epoki, wzorem do naśladowania i chwilowym bogiem. Chociaż kaliber tej wielkości wydaje się skromny, schowany w zadymionych pomieszczeniach, przesyconych duchotą klubowych salach koncertowych i na smutnych nocą backstage’ach, nie ma wątpliwości co do geniuszu Curtisa. Przepleciona zarówno muzyką lat 70. i 80. (Roxy Music, David Bowie, Iggy Pop, Sex Pistols, czy niesamowity ukłon w stronę pozostałych członków zespołu – New Order), jak i kawałkami samego Joy Division. I tak usłyszeć można nieśmiertelne połączenie melancholii i słodyczy w Love Will Tear Us Apart, post-punkowy pazur nowej fali w Dead Souls i She’s Lost Control, ascetyczne Isolation z frontalnym ujęciem zapomnianego w muzyce wokalisty i chyba najbardziej przejmujące wykonanie Transmission, zacierające granicę między aktorem a postacią. Jako uzupełnienie reżyser zadbał o szczerość wszystkich kreacji, tło z pięknych ujęć i poruszających spokojem scen, w których czyta się jak w książce. Razem tworzą kompletne w każdym calu arcydzieło, wsysające widza do wnętrza historii.

Gdy w tle rozbrzmiewa Athmosphere, a kamera unosi się ponad dachy Manchesteru, zwiastując koniec i pozwalając jeszcze przez chwilę zawiesić wzrok na unoszącym się w powietrzu kłębie dymu, zdajemy sobie sprawę, że byliśmy świadkami jednego z bardziej przejmujących ułamków muzycznej historii. Towarzyszący mu posępny splin potęguje gryząca rutyna, ale najważniejsze, to nie tracić kontroli.

Natalia Jankowska

 

“Control”

reżyseria: Anton Corbijn

premiera: 17 maja 2007 (świat), 7 marca 2008 (Polska)

produkcja: Australia, Japonia, USA, Wielka Brytania

Treść z archiwalnej wersji strony, stworzona przez autora bloga.

Jeden komentarz do “Lost control again

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *