Please, let me get what I want
W dobie, kiedy amerykański przemysł filmowy zdaje się wypluwać z siebie komedie romantyczne prawie co drugi dzień, trudno znaleźć pozycje, które nie byłyby kolejnymi kliszami. Filmy bez głupich blondynek, pompatycznych happy endów i słabego poczucia humoru to naprawdę rzadkość. Na szczęście nie są gatunkiem wymarłym.
Historia rozpoczynają się tekstem To nie będzie film o miłości robi sporo zamieszania już na początku, konfundując widza samym tym zdaniem. W końcu 500 Days Of Summer reklamowane było jako komedia romantyczna, a i polskie tłumaczenie tytułu mówi samo za siebie. Jednak zamiast kolejnej sztampy w stylu Jak stracić chłopaka w dziesięć dni, Pokojówka na Manhattanie czy Ilu miałaś facetów dostajemy niebanalną opowieść o chłopaku, który szukał głębszego uczucia tam, gdzie była tylko przyjaźń, a może nawet jej nie było. Wprawdzie nawet i to stwierdzenie zalatuje trochę banałem, reżyser Marc Webb przekuł ją na wielowarstwową refleksję nie tylko na temat relacji damsko-męskich, ale przede wszystkim poszukiwania przez dzisiejszych młodych ludzi swojego miejsca na świecie. Świecie, gdzie bardzo liczy się, jakiej słucha się muzyki albo jednoznaczne gesty wcale nie znaczą tego, co w istocie znaczyć powinny. Skomplikowane? W równie niełatwą relację wciągnął samego siebie główny bohater 500 Dni Miłości, Tom Hansen.
Cały film opiera się na pięciuset dniach Toma, które spędził z dziewczyną, w której się zakochał – Summer (świetna Zooey Deschanel) – bądź w których przynajmniej o niej myślał. Oczywiście nie wszystkie zostały przedstawione – wtedy film trwałby chyba z pół dnia – niemniej jednak w pełni zostało zobrazowane rodzące się uczucie, a potem niszczące je konsekwentnie bolesne rozczarowanie. Jest to w zasadzie bardzo prosta historia, ale kryje w sobie mnóstwo niuansów, w których reżyser przemycił krytyczną ocenę beztroskiego podejścia do życia trzydziestolatków, ich kompletną niedojrzałość, naiwność, a przede wszystkim nieumiejętność zbudowania głębszej relacji. Wprawdzie nie wydaje żadnych sądów na ten temat, pozostawiając to widzowi, lecz ogołocenie bohaterów z ich podstawowych wad, choć podane w bardzo subtelny sposób, mówi samo za siebie. Mimo że kibicujemy Tomowi, bo trudno tego nie robić, kiedy bywa tak ujmująco nieporadny w tym swoim desperackim pragnieniu bycia kochanym, to jednak szybko zaczynamy dziwić się jego tchórzostwu i naiwności. Poza tym nie sposób nie lubić tego bohatera, którego gra pełen chłopięcego uroku osobistego Joseph Gordon-Levitt, wielki fan The Smiths.
500 Days Of Summer chowa w sobie wiele goryczy, choć niesie ze sobą równie dużo ciepła, bo wszystkie szczęśliwe dni Toma to te z Summer. Sceny wędrówek po IKEI albo antykwariatach muzycznych, zwierzenia w sypialni, nawet jego wybuchy gniewu – to wszystko chwyta za serce, ale równocześnie staje się zbyt tożsame z prawdziwym życiem, by skończyło się happy endem. I choć film ten ma zakończenie wystarczająco otwarte, by uwierzyć początkowym słowom narratora, które zostały przywołane w pierwszym zdaniu tego tekstu, to czasem ociera się o nieco ckliwy banał. Długie ujęcia, przygaszone kolory w intymnych sekwencjach, a nawet ekspresyjna scena radości Toma ze Sweet Disposition The Temper Trap w tle nadają mu rysu dziewczęcości. Wprawdzie nie skłoniłabym się do stwierdzenia, że jest to film tylko i wyłącznie dla płci żeńskiej, nie unika tej ulotnej subtelności, która sprawia, że nie sięgnąłby po niego każdy.
Nie sposób mu jednak odmówić lekkości w prowadzeniu narracji i zgrabnemu uniknięcia raz, że klisz, w jakie ciągle wpadają teraz twórcy komedii romantycznych, a dwa – moralizatorstwa, przez które jednak Webb filtruje mimochodem całą historię. Jednak to nie są żadne wzniosłe słowa czy pompatyczne przemowy bądź wyznania miłości, a raczej wielopłaszczyznowa, wcale nie taka jednoznaczna historia o dojrzewaniu do pewnym wyborów i uczuć. W końcu nie raz sami jesteśmy takim Tomem Hansonem czy Summer Fin.
Monika Pomijan
500 Dni Miłości
reżyseria: Marc Webb
premiera: 17 stycznia 2009 (Świat), 4 grudnia 2009 (Polska)
produkcja: USA
Tekst pozyskany z archiwalnej wersji strony. Napisany przez autora bloga.
Tylko dla Was, dobra lektura nie tylko do porannej kawy