Kultura ii sztuka

The winner takes it all

Istnieje kilka musicali, które ukształtowały pojęcie filmowej społeczności o tym, jak powinno wyglądać dobre dzieło z tego gatunku. Właśnie dlatego pierwsze przychodzące na myśl produkcje to zazwyczaj Hair, Deszczowa piosenka, Chicago czy niesamowicie kiczowaty (uwielbiany dokładnie tak samo mocno, jak nienawidzony) The Rocky Horror Picture Show. Mimo iż część widzów czasy dobrego musicalu spisała już pewnie na straty, jakiś czas temu rozkwitać zaczęły nowe nadzieje, a między nimi Mamma Mia!.

Historia znana z broadwayowskiego przeboju (który ponoć jest po stokroć lepszy niż wersja kinowa, ale dla maluczkich, których nie stać na weekendowy wypad do USA, popołudniowy seans w Walentynki też zda egzamin), która w miarę upływu czasu zmienia się w niezłą, romantyczną farsę, na pierwszy rzut oka wydaje się ckliwą, kiczowatą opowiastką. Przy drugim rzucie nic się nie zmienia i wówczas już można mieć pewność, że nie czeka nas nic, poza dobrą zabawą. Młodziutka Sophie (Amanda Seyfried) pośród przygotowań do swojego ślubu znajduje czas na przekopanie się przez pamiętnik matki (Meryl Streep) i wyśledzenie swojego potencjalnego ojca. Kandydatów jest trzech i wszyscy trzej odpowiadają na jej zaproszenie, zjawiając się niespodziewanie na malowniczej greckiej wyspie. I tak oto Pierce Brosnan, Stellan Skarsgård oraz Colin Firth spędzają Donnie sen z powiek, która nie dość, że na głowie ma ślub córki i odrobinę zrujnowany pensjonat, to jeszcze musi użerać się z kochankami z dawnych lat.

Chociaż klimat panujący w filmie jest czysto wakacyjny, nadaje się on na niemal każdą porę roku. Emanacja kiczem i absolutnym brakiem gustu, jaką zarzucają mu antypatycy, to nic innego, jak czysta prawda. Jednak trzeba przyznać, że to właśnie w niej leży siła owej produkcji. Aktorzy, którzy z ręką na sercu przyznają, że nie potrafią śpiewać, sympatyczne ciekawostki spoza planu (jak plotka mówiąca, iż Pierce Brosnan zgodził się na udział w filmie pod warunkiem, że na planie towarzystwa dotrzyma mu Meryl Streep) czy absolutnie powalająca końcówka stanowiąca teleport do ery disco lat 70. Piosenki szwedzkiego kwartetu ABBA na tle śródziemnomorskich pejzaży wypadają nadzwyczaj dobrze, sprawiają wrażenie napisanych specjalnie na potrzeby filmu. Jest to oczywiście zasługa twórców pierwotnej, teatralnej wersji musicalu, jednak wersja kinowa także ma swój urok. Mnóstwo tu scen, na widok których trudno się nie uśmiechnąć – jak podnosząca na duchu Dancing Queen z Meryl Streep wywijającą niczym dwudziestolatka; brawurowo wykonana, plażowa wersja Does Your Mother Know (roztańczona Christine Baranski) czy Super Trouper w wersji kolorowych Donna and The Dynamos. Na pierwszym planie oczywiście cały czas znajduje się wątek poszukiwań biologicznego ojca, jednak im bliżej końcówki, tym bardziej przyćmiewa go uczucie odżywające między Donną a Samem (Pierce Brosnan). Początkowo gorzkie wspomnienia wymagają nieco bardziej melancholijnych piosenek, jak S.O.S. (Pierce niemiłosiernie skrzeczy) lub The Winner Takes It All (powalająca Meryl Streep z rozwianymi włosami, wbiegająca po tysiącu schodków aż do kapliczki bez niemal cienia zadyszki). Tajemnica nie zostanie naruszona ujawnieniem happy endu, ale nikt chyba nie przypuszczał, że musical opatulony w greckie widoczki skończy się źle?

Mamma Mia! nie jest poważnym filmem i trzeba podejść do niego z dystansem. Oczekując jedynie odrobiny rozrywki można być naprawdę pozytywnie zaskoczonym, szczególnie, że wszystkie elementy komedii romantycznej w jej najbardziej klasycznym wydaniu zostały zachowane. Różnice początkowo są drobne, a w trakcie trwania seansu powoli stają się niedostrzegalne. Cóż z tego, że prawdziwa historia rozgrywa się między ludźmi starszymi, niż zazwyczaj, a wszystko to w rytm piosenek disco z lat 70.? Jeśli jeszcze ktoś jest nieprzekonany – obietnica Colina Firtha tańczącego w butach na koturnach i cekinowych dzwonach powinna go ostatecznie zachęcić!

Natalia Jankowska

Mamma Mia!

reżyseria: Phyllida Lloyd

premiera: 30 czerwca 2008 (Świat), 29 sierpnia 2008 (Polska)

produkcja: Niemcy, USA, Wielka Brytania

Treść z archiwalnej wersji strony, stworzona przez autora bloga.

2 komentarze do “The winner takes it all

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *