Kultura ii sztuka

Tylko wsiąść i jechać. Wywiad z Justyną Hołyńską.

Do czasu studiów nie podróżowała zbyt dużo ani zbyt daleko. Jednak później za małe stały się dla niej kolejno Polska i Europa. Dlatego przyszedł czas na świat, a konkretnie jego drugi koniec. Justyna Hołyńska, bohaterka czwartego spotkania z cyklu Wrocławianin w podróży, opowiada dlaczego chciała go zobaczyć, a potem wracać Przez Azję do Polski w 120 dni.

 

Kiedy Wrocław stał się dla Ciebie za mały i postanowiłaś wyruszyć w pierwszą, dalszą podróż?

Na wstępie muszę zaznaczyć, że bardzo kocham Wrocław!  Jednak pod koniec 2003 roku postanowiłam wziąć dziekankę na bibliotekoznawstwie i wyjechać do pracy do Anglii, żeby podszkolić język. Z tej pracy może aż tak dużo nie wyszło, bo mimo że sporo zarabiałam, to także sporo wydawałam, ale dzięki temu wiele się nauczyłam. Później znalazłam się jeszcze w Portugalii, w Norwegii, gdzie malowałam domy i w Irlandii. Będąc w tym ostatnim miejscu pomyślałam: a gdyby tak pojechać na drugi koniec świata?. Potraktowałam to dosłownie i mój palec powędrował na mapie w kierunku Nowej Zelandii. Tam jednak nie miałam ochoty jechać, więc wybór padł na Australię.

Co Cię tam zachwyciło?

Przede wszystkim ludzie! To, że większość osób mieszka tam dlatego, że zawsze o tym marzyła.

Nie chciałaś ze względu na to zostać tam dłużej?

Zostałam. Moja wiza zakładała trzymiesięczny pobyt, dlatego zapisałam się na kursy językowe, żeby sobie go jeszcze trochę wydłużyć. Ale po tym czasie zatęskniłam za Europą, za moimi bliskimi, więc postanowiłam wrócić. Jednak chciałam wyjechać na dłużej i przy okazji coś jeszcze zobaczyć. Wstępnym założeniem była podróż drogą lądową, wybór padł na Azję, z wykluczeniem Indii, które nie brzmiały dla mnie zbyt bezpiecznie. Mój pomysł podłapał polski znajomy, Marek, i zdecydowaliśmy, że będziemy podróżować razem.

Jaki był początkowy zamysł tej podróży?

Chciałam wystartować na początku września i dotrzeć do Polski na Boże Narodzenie. Nie zakładałam, w jakich państwach będę, a tym bardziej ile spędzę w nich czasu. Pomyślałam sobie, że jeśli gdzieś mi będzie dobrze, to zostanę tam dłużej.

Ale problemy pojawiły się już na samym początku. Na australijskim lotnisku pani nie chciała nas przepuścić. Wszystko dlatego, że pomysł naszej wyprawy narodził się w czerwcu i dopiero wtedy zorientowałam się, że mój paszport będzie ważny jeszcze tylko przez trochę czasu. Wypełniłam podanie o nowy paszport i dostałam go na dwa dni przed wylotem! Brakowało w nim tylko wizy australijskiej i to nie pasowało pani na lotnisku. Dopytywała się, jak długo chcemy zostać w Indonezji. Nie mieliśmy pojęcia, ale z powodu tej sytuacji musieliśmy natychmiastowo zdecydować – miesiąc.

Mieliście chociaż pomysł od czego zacząć?

Tak. Na początku wylądowaliśmy na Bali. I tam było moje pierwsze zderzenie z Azją, bardzo intensywne – setki ludzi niższych o głowę, którzy ciągle do mnie mówili i chcieli mi coś zaoferować, bez względu na to, w jakim miejscu się aktualnie znajdowałam. Poza tym było tam mnóstwo osób z całego świata, które przyjechały się po prostu zrelaksować. Dlatego mimo że bardzo nam się podobało na tej wyspie, stwierdziliśmy, że wolimy wybrać się w bardziej dzikie tereny. Tak trafiliśmy na Jawę, która była zdecydowanie mniej turystyczna. Zwiedziliśmy na niej kilka wulkanów, przeżyliśmy sporo przygód. Ale przede wszystkim zaczęliśmy spotykać coraz więcej ludzi, którzy już od jakiegoś czasu podróżowali, oprócz nich dużo miejscowych i każda z tych osób polecała lub odradzała nam coś innego. A my zwiedziliśmy może ze trzy miejsca na całej Jawie i zaczęliśmy wątpić, czy na pewno te najważniejsze.

Zaczęliście się sugerować radami ludzi?

Oczywiście, że tak! Dzięki radom chłopaków z Polski, których spotkaliśmy na Jawie zrezygnowaliśmy ze zwiedzania połowy Sumatry. Uprzedzili nas, że tam są fatalne drogi, nie da się nigdzie dojechać i wszystko się psuje. Dlatego polecieliśmy z Dżakarty omijając sporą część Sumatry i lądując dopiero w jej północno zachodniej części, żeby zobaczyć, między innymi, orangutany.

Podróżowanie przez wymienione już przez Ciebie miejsca zajęło wam miesiąc. Do czego przywykłaś po takim czasie?

Pamiętam jak czekaliśmy na lotnisku w Indonezji na poranny lot do Malezji i nie pozwolono nam tam spać. Opuściliśmy lotnisko i usiedliśmy gdzieś na karimatach. Obok mnie przebiegły dwa szczury i wcale się tym nie przejęłam. A jak byliśmy pierwszy tydzień na Jawie to myślałam, że nie dam rady ani ze szczurami, ani z karaluchami!

Na Bali, kiedy po raz pierwszy weszłam do toalety, zobaczyłam dziurę. Za każdym razem bardzo się tym stresowałam i nie wiedziałam, jak sobie poradzić z załatwianiem potrzeb, mimo że korzystałam już z takich toalet na Ukrainie i w Grecji. Jednak po miesiącu miałam już swoje sposoby (śmiech).

Jakie sytuacje najbardziej Cię zaskoczyły w trakcie tej podróży?

Któregoś razu byłam strasznie naiwna. To było na Jawie. Wraz z kilkoma studentami postanowiliśmy pójść na brzeg krateru, bo nikt z nas nigdy wcześniej go nie widział. Wybrałam się na tę wycieczkę w białej koszulce! Zupełnie nie wiem, jak mogłam tak zrobić, ale wszystko jest udokumentowane. Na zdjęciach widać, że im byłam bliżej, tym bardziej wszystko miałam czarne. Na zdjęciu znad brzegu krateru wyglądam już jak córka kominiarza!

Z kolei jak chcieliśmy lecieć do Birmy musieliśmy najpierw postarać się o wizy do Tajlandii. Szybko znaleźliśmy się przy okienku, a tam pan powiedział nam, że nie może nam wystawić wiz, bo nie pasuje mu data naszego pobytu i zaproponował inną, która z kolei nie pasowała nam, ze względu na drogie loty. Załamałam się, bo byłam pewna, że nie uda się nam pojechać. Ale Marek nie dał za wygraną i poszedł jakoś to załatwić. Po pewnym czasie wrócił i powiedział: chodź, możemy jechać. Okazało się, że nawet nie dał pieniędzy! Wystarczyło, że opowiedział wzruszającą historię o tym, że w Birmie odbędzie się ślub jego kolegi, na którym on ma być świadkiem, dlatego koniecznie musi się tam znaleźć w takim, a nie innym terminie. I uwierzyli mu! 

Jak zmienił się obraz Azji, który miałaś przed wyjazdem?

Szczerze mówiąc, trochę się bałam tej Azji! Nie byłam za bardzo przygotowana na nowe smaki, nie wiedziałam jak posługiwać się pałeczkami. W zasadzie nigdy nie miałam ochoty się tego uczyć, bo Azja mnie tak mocno nie pociągała. Wolałam Amerykę Południową. Ale teraz mam same ciepłe wspomnienia z Azji – fantastyczni, kochani ludzie i bardzo bezpieczne miejsca!

rozmawiała Alina Urbaniak

źródło zdjęcia: Facebook

Tekst pozyskany z archiwalnej wersji strony. Napisany przez autora bloga.

2 komentarze do “Tylko wsiąść i jechać. Wywiad z Justyną Hołyńską.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *