Violet festivity – relacja z Tatarak Music Festival 2015 cz. 1
Tatarak jest jednym z tych festiwali, na które naprawdę chce się wracać. Jest prosty, kameralny i zupełnie bezstresowy, bo nie ma tam tłumów i gorączkowej bieganiny po ogromnym terenie, by zdążyć na kolejny koncert. Wypadu wcale nie trzeba specjalnie planować – wystarczy zabrać ze sobą namiot i kilku dobrych znajomych. Muzycznie festiwal świetnie trzyma poziom i mimo powtórek w line-upie (które cieszą, bo dzięki temu można przeżywać swoje ulubione koncerty po raz kolejny), każda edycja jest wyjątkowa. Tym razem organizatorzy postawili głównie na naszych rodzimych wykonawców. Królowały synthpopy.
Teren festiwalu pomyślany jest tak, by jak najlepiej odpoczywało się tam przy muzyce w gorące lipcowe dni. Piękne widoki zapewnia malownicze położenie nad zalewem Piaski Szczygliczka, parasole dają przyjemny cień, a w razie potrzeby niezliczone ilości leżaków i puf można przenosić tak, by korzystać ze słonecznego ciepła i poprawić opaleniznę. Niestety w tym roku te leżaczki i parasole na nic się nie przydały. Pochmurna aura sprawiła, że bikini trzeba było ukryć pod cieplejszym swetrem. Szybko okazało się jednak, że ostrowska publiczność gorącą imprezę nosi w sercu i żadna pogoda nie jest jej straszna. Festiwalowicze dopisali nie tylko podczas koncertów, ale również chętnie relaksowali się przed koncertami popijając piwo i drinki.
Takiej atmosfery nie zapowiadał jednak początek festiwalu. Namiot, w którym swój taneczny set prezentował Harper, był praktycznie pusty. Publiczności wcale nie ukradł mu Donguralesko, bo z powodu przesunięć w line-upie planowany na 20:00 koncert jeszcze się nie rozpoczął. Raper wynagrodził to publiczności przemieniając swoją próbę w występ. Podczas gdy on testował nagłośnienie, pod sceną zgromadziło się wielu fanów. Jego nawoływania o ciągłe podnoszenie poziomu głośności zapowiadały koncert, który naprawdę mógł rozwalić main stage. Faktycznie, jedyny hiphopowy akcent tegorocznego festiwalu okazał się udany. Tak przynajmniej wywnioskowałam z reakcji publiczności. Ja również mimowolnie machałam łapkami w rytm muzyki – po części dlatego, że dobrze się bawiłam, a po części dlatego, że obawiałam się Donguralesko. Wygrażał on ze sceny wszystkim, którzy nie chcieli się dobrze bawić.
W przerwach między koncertami zaglądałam trochę na Beat Stage, gdzie w piątkowy wieczór grała m.in. występująca pod szyldem wytwórni Dynamic Magdalena, dla której był to pierwszy koncert na Tataraku i w Polsce w ogóle, oraz dobrze już znany festiwalowej publiczności duet Last Robots. Jednak tego dnia pochłonęła mnie przede wszystkim naładowana syntezatorami scena główna, na której prezentowali się wyłącznie polscy wykonawcy. Chociaż słyszałam już kilka koncertów duetu Rebeka, to ich występ na Tataraku był najbardziej udany. Energii dodawała im zapewne reakcja publiczności, która rozbawiona tańczyła pod sceną. Był to zresztą ich drugi koncert podczas Tataraku i wyglądało na to, że z przyjemnością wracają do Ostrowa. Jako muzycy są nie tylko doskonale zgrani, lecz również istnieje między nimi rodzaj artystycznej więzi, która ujawnia się podczas występów na żywo. Na scenie są świetnie skoordynowani.
Bokka to koncertowy pewniak, który łatwo się nie nudzi. Ich występy zawsze zapewniają silne muzyczne doznania, które dopełnia niecodzienny, kosmiczny wizerunek. Podobnie jak Rebeka syntezatory przełamują gitarami. Te jednak są u nich dużo bardziej wyraziste, tworząc niekiedy ściany dźwięku. Trzeba przy tym przyznać, że ich przestrzenna muzyka lepiej sprawdza się w dobrze nagłośnionych klubach niż pod festiwalowym namiotem. W podstawowej setliście, na której znalazły się między innymi kawałki takie jak Reason, What a Day i oczywiście wykonany na bis Town of Strangers, znalazło się kilka urozmaiceń. Między innymi był to znany już fanom cover nieśmiertelnego przeboju Joy Division Love Will Tear Us Apart oraz nowości, przed zagraniem których muzycy (niepotrzebnie) mieli tremę. Na dobranoc publiczności, która powoli opuszczała teren festiwalu, przygrywał Kamp!. Mimo późnej pory kilka osób znalazło jeszcze energię, by podskakiwać do ich tanecznej muzyki. Inni kiwali się już nieco sennie w rytm Melt.
tekst: Anna Ślusareńka, zdjęcia: Teodor Klincewicz
Treść z archiwalnej wersji strony, stworzona przez autora bloga.