Kultura ii sztuka

Jeden za jazz!

Gdy za oknem zimno i wietrznie, jednym z niezawodnych sposobów na długi, grudniowy wieczór jest dobry film. Najlepiej zabawny jak komedia i żywiołowy niczym musical. W dzisiejszej rekomendacji przedstawiamy właśnie taką propozycję. Choć akcja Bikiniarzy Walerego Todorowskiego toczy się w Moskwie, kojarzonej raczej z niskimi temperaturami, to reżyser przedstawia nam niezwykle ciepłą historię.

 

Rosyjska stolica w latach 50. zdecydowanie nie była miejscem przyjaznym. Todorowski w naturalistyczny sposób przedstawia malutkie mieszkania komunalne wypełnione natrętnym odorem wspólnej pralni i toalety, filmując te przybytki z góry. Obraz jest tak sugestywny, że możemy wręcz poczuć kuchenny fetor gęsto zaludnionych klitek. Poza tym Moskwa w okresie odwilży po śmierci Stalina to wciąż szare ulice, wypełnione niemal identycznymi ludźmi w rodzaju homo sovieticus. Jakby tego było mało, ciężar polityki totalitarnego państwa, choć pozostający na drugim planie, daje się tu wyraźnie odczuć. Chociażby w scenie, w której jeden z bohaterów, Bob (to nie pomyłka, jego prawdziwie imię brzmi inaczej, o czym niżej), zostaje przyłapany przez rodziców na… tańczeniu boogie. Ci są dogłębnie przerażeni, w końcu w ich rodzinie ciotka poszła do więzienia za powieszenie portretu Stalina naprzeciwko toalety, a wujek za swoje imię – Adolf. Brzmi mało relaksująco?

Być może, ale oglądając Bikiniarzy naturalnie przyjmuje się optykę przymrużonego oka. Opisana wyżej scena ma charakter jawnie komediowy i absurd opresyjności totalitarnego państwa z pewnością rozbawi niejednego fana czarnego humoru. A i sama Moskwa ma swoje drugie, zdecydowanie lepsze oblicze. Tworzą je tytułowi bikinarze. Rzadko chwali się polskie ekwiwalenty oryginalnych nazw, tym razem jednak wydawcy filmu na DVD (obraz nie trafił do kinowej dystrybucji) należą się duże brawa. Świetnie, że postanowiono odświeżyć nieco zapomniane dziś słowo bikiniarz (angielski tytuł to bezlitośnie wyświechtane The Hipsters). W czasach PRL-u tym mianem pogardliwie określano młodych, beztroskich ludzi, niechętnie odnoszących się do obowiązującej estetyki życia kulturalno–społecznego. Stosunek rządzących do tych niebieskich ptaków, wielbiących amerykańską modę i muzykę, został udokumentowany także w Polskiej Kronice Filmowej. Link, który zamieszczam niżej, dziś bawi tępym propagandowym wydźwiękiem, lecz łatwo sobie wyobrazić, że przedstawicielom ówczesnej kontrkultury mogło wcale nie być do śmiechu.

Wróćmy jednak do wspomnianego na początku Boba, chłopaka noszącego ekscentryczne jak na radzieckie normy imię. Bohater tak naprawdę nazywa się… Borys. Jest jednym z tytułowych bikiniarzy, wśród których panuje trend przybierania amerykańskich imion. I tak na przykład Fiodor, dobrze sytuowany syn dyplomaty, jest tu Fredem, a urokliwa Polza (nota bene, czy właśnie tak wyglądałaby Audrey Tautou, gdyby przefarbowała włosy na blond?) tytułuje się Polly. Grupa przyjaciół kocha jazz, rock’n’roll, taniec, kwieciste sukienki i kolorowe marynarki. Jednak totalitarne państwo nie tylko nie pozwala na istnienie i rozwój wszelkich indywidualności, a wręcz aktywnie je zwalcza. Propaganda nachalnie krzyczy, że jednego dnia jest się bikiniarzem, drugiego mordercą, saksofon porównuje się do karabinu, a element kulturowo obcy powinien zostać wyeliminowany. Kolektywistyczne działania państwa są na tyle skuteczne, że większość obywateli patrzy na bikiniarzy jak na szpiegów lub, w najlepszym wypadku, jak na osoby chore psychicznie. Nic dziwnego, że samo określenie bikiniarz zyskało wyraźnie pejoratywny oddźwięk.

Do Komsomołu, agresywnie zwalczającego tytułową grupę bohaterów, należy dwudziestoletni Mels. Jego imię to znaczący akronim nazwisk: Marks, Engels, Lenin, Stalin. W pierwszej scenie filmu komsomolcy podglądają imprezę bikiniarzy. Ta prawdziwa burza kolorów, muzyki i tańca ma prawo urzec młodego chłopaka uwikłanego w kierat szarego kolektywu. Jednak, jak to często bywa, powodem jego oczywistej fabularnie przemiany nie będzie atrakcyjność tych barwnych ludzi, a, rzecz jasna, dziewczyna – miłość od pierwszego wejrzenia.

Bikiniarze zostali oparci na odważnym i ryzykownym zestawieniu. Todorowski skontrastował żyjącą amerykańskim snem młodzież z siermiężnymi realiami radzieckiego komunizmu. Te dwie warstwy, tak bardzo odległe kulturowo, mogły ze sobą dysonować, ale znakomicie zazębiają się, tworząc spójną i przede wszystkim zabawną całość. Brawurowy musical, oparty na utworach rock’n’rollowych zespołów rosyjskich, trwający ponad dwie godziny, ani przez chwilę nie nudzi. I choć puenta jest raczej gorzka niż słodka, to przecież tym bardziej ma się ochotę głośno wznieść toast: jeden za jazz!

Bartosz Marzec

Bikiniarze

reżyseria: Walery Todorowski

produkcja: Rosja

premiera: 19 grudnia 2008 (świat)
 

Tekst pozyskany z archiwalnej wersji strony. Napisany przez autora bloga.

Jeden komentarz do “Jeden za jazz!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *